Neatianka naciągnęła cięciwę, przygotowując się do strzału i szybko poluźniła ją. Zadrżały jej dłonie, a nie mogła pozwolić sobie na błąd. Kosztowało by to życie Rena, a jego śmierć była ostatnią rzeczą jaką łuczniczka pragnęła.
— Dayna — szepnęła nagląco zaczajona obok niej gundalianka. Dzierżąc pewnie włócznie była gotowa do ataku, tak samo jak worg, czekający obok nich.
Nakreślony naprędce plan działania był prosty.
Wybuchająca strzała, miała zdezorientować demona, dając czas by włóczniczka i wilkor mogli do niego dopaść. Przy odrobinie szczęścia, Dayna powinna trafić wendigo jeszcze kilka razy.
Łuczniczka westchnęła i naciągnęła ponownie cięciwę. Strzała ze świstem przecięła powietrze. Eksplodowała. Potwór zachwiał się, lecz tylko na chwilę odwróciło to jego uwagę. Gdy się otrząsnął, wilczur był już przy nim. Alfa z impetem uderzyła w przeciwnika. Bestie przetoczyły się po ziemi i z dzikim warkotem natarły na siebie. Powietrze przecięły kolejne strzały. Część chybiła, a przewaga mniejszego zaczęła się ujawniać. Wendigo był wolniejszy. Zawył, czując włócznie w swojej łapie. Kłapnął szczekami na oślep. Chybił. Wilkor wpił się w jego kark. Demon wyszarpnął się gwałtownie, kosztem płatu własnej skóry. Nie miał innego wyjścia. Uciekł.
— Zostań — szybkie polecenie, powstrzymało wilkora przed pogonią.
Stworzenie z obrzydzeniem wypluło skórę wendigo i rozłożyło się wygodnie na ziemi, pozostając czujnym. Drugi demon mógł wrócić, a on nie miał ochoty dłużnej z nim walczyć. Wilk zerknął też na swoją zaklinaczkę, ciekaw czy otrzyma kolejne polecenia.
Dayna podbiegła do Rena i odetchnęła z ulgą, przekonawszy się, że gundalianin żył. Mimo to dziewczyna musiała sprawdzić jak wiele szkód wyrządził mu potwór. Położyła dłoń na torsie Krawlera i zamknęła oczy. Tak jak uczyła ją ciotka, skupiła się, posyłając odrobinę energii w głąb jego ciała. Moc rozlała się wzdłuż mięśni, pozwalając mentalnie dostrzec ich strukturę. Wniknęła głębiej i dopiero wędrując po kościach odnalazła obrażenia. Połamane żebra. Prócz nich neatianka wyczuła też echo utkanego na piętce zaklęcia. Było zbyt słabe by ochronić generała, lecz z pewnością zneutralizowało część siły demona.
— Co on by bez ciebie zrobił, Linehalt — szepnęła i utkała zaklęcie, które unieruchomiło młodzieńca. Skończywszy, ściągnęła wilczą czaszkę z głowy i otarła pot z czoła. Nie lubiła, gdy włosy lepiły się jej do twarzy.
Jak na neatiankę przystało, Dayna sprawiała wrażenie delikatnej i wątłej, a jej zielone oczy pozbawione były białek i źrenic. Tylko kolor włosów dziewczyny znacząco odbiegał od typowego kanonu urody. Tylko nieliczni mieszkańcy Neati mogli pochwalić się tak ciemnymi, brązowymi włosami.
— Manami, co z resztą? — zapytała łuczniczka.
— Żyją, jeden rzyga — odparła od niechcenia gundalianka, widocznie nie interesując się przyjaciółmi Rena.
— Dzięki za współczucie — mruknął sarkastycznie Neva, nadal trzymając się za brzuch.
Wygnana wzruszyła ramionami, w przeciwieństwie do przyjaciółki, nie ściągając swojej maski. Była wysoka i wysportowana, przez co sprawiała wrażenie zdolnej do samodzielnego rozprawienia się z demonem. Bez wątpienia gundalianka była też od nich wszystkich starsza. Tylko kolor włosów dziewczyna miała łudząco podobny do Leny, lecz nią na pewno nie była.
— Niedługo przybędzie wsparcie — poinformowała wszystkich Dayna, wypuszczając kruka z naprędce napisaną wiadomością.
— Wsparcie dla was — zauważył celnie Neva, natychmiast otrzymując od Glenna dźgnięcie w bok. — Ał, za co?
— Nawet na łożu śmierci masz zamiar rzucać ciętymi ripostami? — syknął poeta, posyłając mu gniewne spojrzenie. Nie ufał on obu wojowniczką, ale wiedział, że wszyscy są zdani na ich łaskę. Sami nie wiedzieli by nawet w którą stronę iść.
— Nie skrzywdzimy was — zapewniła neatianka, chodź wątpiła by jej uwierzyli.
Lydia weszła do nie dużego pomieszczenia, przeznaczonego wyłącznie dyżurującym uzdrowicielom. Mieli tu wszystko czego mogli by potrzebować, włącznie z aneksem kuchennym, leżanką i niewielką łaźnią. Pokój ten był poniekąd centrum ich życia, a leki i jedzenie dla pacjentów przygotowywano gdzie indziej, dzięki czemu zawsze można było tutaj wypocząć.
— Herbaty? — zapytał kobietę gundalianin, również mający przerwę. Feral był szczupłym, ale dobrze zbudowanym mężczyzną. Miał też kilka blizn, w tym jedną przecinającą linię żuchwy po lewej stronie ust.
— Poproszę — neatianka posłała mu ciepły uśmiech, pytając — W bali jest czysta woda?
— Tak, ale to ostatnia partia. Dałem już znać by napełnili nam zbiornik.
— Asam, znów marudził? — neatianka nie przerywając konwersacji, weszła do pomieszczenia obok i zaczęła pozbywać się brudnych ubrań.
— To w jego kwestii jest naprawienie w końcu tego wodociągu i zabezpieczenie by nie przeciekał przy pierwszym lepszym uderzeniu. Jak tak dalej pójdzie, to nigdzie nie będzie bieżącej wody.
— Mogli by też uczyć latać gdzie indziej — stwierdziła Lydia zanurzając się w ciepłej wodzie, co natychmiast ją odprężyło. Od zawsze uwielbiała obecność swojej domeny.
— Wiesz jakie są dzieciaki — kontynuował uzdrowiciel. — Niezależnie jak daleko je zabierzesz, wrócą i będą latać między podporami. Twój Ren nie był inny.
— Ale Rozalli, częściej tu bywała — neatianka celnie dopiekła towarzyszowi.
— No po mnie bystrości nie odziedziczyła.
— Czyżby? — słowa gundalianina zakwestionowała inna uzdrowicielka, w idealnym momencie się pojawiając. — A mam ci przypomnieć osobistość jaką był twój ojciec?
— Nie musisz, kochanie, jednak twoja strona też nie jest bez winy. — Feral zaczął się sprzeczać z żoną.
Lydia odpuściła sobie dalsze uczestnictwo rozmowie, wiedząc, że małżeństwo może tak godzinami. Czasem brakło jej takiego dialogu w jej własnym związku, chociaż częściej chodziło o sam fakt rozmowy. Mąż neatianki nie był zbyt gadatliwą osobą, a wręcz odzywał się tylko wtedy, gdy uznawał to za konieczne. Mężczyzna za to, o wiele bardziej ulubił sobie drogę mentalną, często zasypując żonę setkami myśli nieukształtowanych w słowa. Ten sposób był bardziej precyzyjny, niż komukolwiek mogło by się wydawać, niestety Rion porozumiewał się tak tylko z Lydią. Nawet w tym momencie, kobieta odczuwała jego zaniepokojenie, chociaż nie była pewna czy to nie jest jej własne przeczucie.
— Neru, też odnosisz wrażenie, że stało się coś złego? — uzdrowicielka spytała pomagającego jej bakugana. Aquos o humanoidalnej postaci przyjrzał się jej uważnie.
— Już wszystko jest dobrze — odpowiedziała zagadkowo istota, co jej opiekunka skwitowała westchnieniem.
— Bardzo mnie uspokoiłaś — rzuciła ironicznie neatianka, tracąc resztę ochoty na kąpiel. Wycisnęła wodę ze swoich czarnych włosów i sięgnęła po ręcznik by się osuszyć. W między czasie nie zwróciła uwagi, że rozmowy obok ucichły, a gdy wyszła, ujrzała czekającego na nią męża i dwóch zaniepokojonych uzdrowicieli.
— Posłuchaj, Lydio — zaczęła niepewnie żona Ferala. — Wendigo połamał kilka żeber Renowi. Opatrzyłam go już, leży w siódemce. — Gundalianka starała się jak najkrócej przekazać najistotniejsze informacje, nie wiedząc, że ubiegł ją Rion ze swą myślą i faktem, który tamta pomineła.
— Dziękuję, Meler — kobieta zdecydowanie zbyt spokojnie przyjęła złą wiadomość. Nie było tajemnicą, że byłaby skłonna zabić w obronie swojej rodziny, a neatianki bywały szczególnie uparte.
— Wszystko dobrze? — spytał niepewnie Feral.
— Tak, pójdziemy do niego — Lydia uśmiechnęła się słabo i złapawszy męża pod ramię poszła do syna.
— Nie kombinuj jak się dostać do pałacu by być przy nim. — Rion bezbłędnie odgadł myśli żony — Narazisz się i sprawisz, że Ren będzie się dodatkowo martwił.
— Dobrze wiesz co z chęcią zrobiłabym osobie, która go odtruwała.
— Bardzo długą listę niewątpliwie bolesnych rzeczy. Sądzę, że młody sam ogarnie coś równie nieprzyjemnego. — Mężczyzna ucałował uzdrowicielkę w policzek, na co ona przewróciła oczami.
— Oni naprawdę grali w papier kamień nożyce, żeby wylosować kto mi to powie?
Gundalianin skinął głową w odpowiedzi.
— Wściekła, bywasz bardzo impulsywna.
Neatianka westchnęła, odsłaniając materiał grodzący wejście do pokoju, w którym leżał młody Krawler.
— Jest dobrze, kochanie — szepnęła, Lydia siadając obok gundalianina. Młodzieniec na wpół się przebudził, więc kobieta zaczęła nucić głaszcząc go uspokajająco po głowie.
Tą kołysanką neatianka często usypiała Rena, kiedy jeszcze był dzieckiem. Chodź wolałaby spędzić z nim trochę czasu, wiedziała, że będzie lepiej jeżeli młodzieniec zaśnie. Genrał Darkusa nie bardzo mógł się poruszać. Magia uzdrawiająca, wbrew wszelkim mitom, potrzebowała trochę czasu by w pełni się przyjąć w organizmie. Skutkowało to tym, że przez jakiś czas zaleczoną ranę trzeba było traktować, jak tą nie leczoną magicznie.
— Hej, Rion — zagadnęła kobieta. — Pamiętasz dzień, w którym go przygarnęliśmy?
Lydia rozprawiała z Lyphionim’em o różnych aspektach magi, gdy do gabinetu mężczyzny wszedł Krawler. Początkowo zignorowała męża, sądząc, że przybył jedynie postać z boku, jak miał w zwyczaju. Jednak tym razem Rion, nerwowo przestępował z nogi na nogę, dając tym samym do zrozumienia, że ma pilną sprawę. Lecz dopiero zaciekawione spojrzenie starca nakłoniło neatiankę do spojrzenia za siebie. Zdumiała się, widząc, trzymaną przez mężczyznę, niewielką istotkę, ciasno obwiniętą własnymi skrzydłami. Wśród fioletowych piór nie dało się dostrzec ich właściciela i dopiero, gdy kobieta przejęła stworzonko, uchyliły rąbka tajemnicy. Kilkuletni gundalianek odruchowo poprawił się w ramionach Lydi i ponownie zamknął się w swoich skrzydłach.
— Jaki malutki — szepnęła uzdrowicielka. — Rion, skąd go wziąłeś?
— Znalazłem głęboko w tunelach — odparł mężczyzna. — Obok siedział jego patronus*. Twierdził, że jego rodzina poświęciła życie by go chronić i prosił byśmy zaopiekowali się chłopcem.
— To będzie niewątpliwie trudne zadanie — zauważył Lyphionim, walcząc z pokusą dokładniejszego obejrzenia skrzydeł dziecka. — Jego rodzice musieli być naprawdę silnymi magami. Pierwszy raz widzę by ktoś miał tak wcześnie skrzydła**, a to dziecko nie może mieć więcej niż sześć lat***.
— Rion, wiesz jak ma na imię? — neatianka, w przeciwieństwie do starca, była bardziej zafascynowana dzieckiem, niż jego magicznymi zdolnościami.
— Ren — zamiast Krawlera, kobiecie odpowiedział siedzący na oknie nienaturalnie wielki kruk. Istota zdawała się być częściowo niematerialna i nagle straciła kształt, by jako smuga energii przemieścić się na oparcie jednego z krzeseł.
Lydia spojrzała niepewnie na ptaka, a potem na śpiącego chłopca. Chciała przygarnąć to dziecko, mimo trudności jakie mogło sprawiać. Uzdrowicielkę zbyt mocno kusiła wizja posiadania, własnego dziecka, którego ona, będąc w związku z gundalianinem, nie mogła posiadać.
— Rion, my go przygarniemy? — spytała męża z nadzieją, a ten skinął głową. Neatianka uradowana przytuliła Ren i ukołysała go, gdy zaczął się przebudzać. Mimo tego mały obudził się i zaspanym wzrokiem powiódł po wszystkich.
— Kim jesteście? Gdzie mama? — wystraszony gundalianek, spróbował wyrwać się z ramion kobiety, która próbowała go uspokoić.
Dopiero stanowczy głos kruka, sprawił, że dziecko zamarło w bezruchu i spojrzało w jego kierunku.
— Ren, od teraz będzie opiekować się tobą pani Lydia. — Ptak ruchem głowy wskazał uzdrowicielkę. — Ja pozostanę z boku i również będę cię strzegł.
— Ale czemu? Gdzie rodzicie? Co z Yuji’m? — Chłopiec zaczął zadawać więcej pytań, coraz bardziej przy tym panikując.
— Musieli cię tutaj zostawić byś nie podzielił ich losu. — Chodź stworzenie nie powiedziało całej prawdy, Ren domyślił się co przydarzyło się jego rodzinie. Momentalnie wyrwał się z objęć i zalewając się łzami, zaczął uciekać.
Neatianka natychmiast pobiegła za nim, znajdując dziecko piętro wyżej, skulone w kącie.
— Chodź tu do mnie. — Kobieta zagarnęła gundalininka na swoje kolana i przytulając go, zaczęła nucić kołysankę, którą potem śpiewała mu dosyć często.
— Które z was wymiotuje? — spytał Feral, wchodząc do pokoju gości. Chodź żadne z nich nie odpowiedziało mu na pytanie, gundalianin wiedział do kogo przyszedł. Pobladły Neva siedział skulony pod ścianą, a jego skóra błyszczała się od potu. Z pewnością dolegało mu coś więcej niż zwykła niestrawność, wywołana lękiem. Uzdrowiciel od początku podejrzewał zatrucie, ale nie mógł mieć pewności, dopóki nie dowie się więcej. Kleknął więc przy młodszym i sprawdził czy ten nie ma gorączki.
— Co ostatnio jadł i kiedy? — spytał Feral, kontynuując oględziny.
— Prowiant, który przynieśliśmy z zewnątrz. Sama przygotowywałam i na pewno wszystko było z nim w porządku — odpowiedziała Zenet, bacznie obserwując każdy ruch obcego.
— Tutaj udało nam się znaleźć jedynie Azaps Asasowaty — dodał Glenn przysiadając obok przyjaciółki. — Jednak nadal utrzymuję, że smakował jakoś inaczej.
— I wasz kolega zagarnął dla siebie całą pestkę? — gundalianin uśmiechnął się pobłażliwie, bezbłędnie odtwarzając przebieg wydarzeń.
— Skąd pan wie?
— Azaps tutaj nie rośnie — mężczyzna odpowiedział na pytanie Surrow. — Zamiast niego mamy tu roślinę, do której jest łudząco podobny.
— Mamy przez to rozumieć, że wszyscy się otruliśmy? — dopytał zaniepokojony szlachcic, na co mag pokręcił głową.
— Asasa ma jedynie trującą pestkę — zapewnił. — Jednak jeśli poczujecie się gorzej, to powiadomcie kogoś z nas. Któryś z uzdrowicieli na pewno was odwiedzi. Rozali!
— Tak, tato? — Z korytarza wyszła gundalianka o purpurowych włosach, ubrana w prostą sukienkę. Nie mogła mieć więcej niż pięćdziesiąt trzy lata, chodź ziemianie dali by jej zaledwie szesnaście lub siedemnaście.****
— Przekaż proszę Sligai’emu, by przegotował i dostarczył ziół na zatrucie Asasem oraz mieszankę z liesiosu i meriasy***** dla pozostałej dwójki.
Dziewczyna skinęła głową i pobiegła wypełnić polecenie, a uzdrowiciel wykonał niezrozumiały gest dłonią nad brzuchem Vidama, zmuszając go do zwrócenia kolejny raz zawartości żołądka.
— Dostanie odpowiednie leki i szybko wydobrzeje — poinformował Feral, wychodząc. — Przypilnujcie by chłopak nie wstawał do mojego powrotu.
Jesse kolejny raz westchnął i okrążył ich tymczasowy pokój. Nie można było tego nazwać hotelem, ale nie była to również cela. Ot, proste pomieszczenie z drewnianą podłogą i kilkoma szafkami. Na wyposażeniu mieli jeszcze kilka obitych futrem poduszek, służących do siedzenia i niezbyt miękkie posłania. Chodź szlachcic spodziewał się, że trafią gorzej, ten dzień i tak go całkowicie przerastał.
Sama podróż do Podziemi, potem Lyphionim i jego oferta. Wszystko zdawało się iść dobrze, ale pojawił się demon i nagle okazało się, że nic nie jest takie jak myśleli. Wygnańców, czy jak woleli się nazywać - ledikan, wcale nie była garstka. Byli dość sporom, dobrze zorganizowaną społecznością. Mimo kościanych masek, dało się dostrzec wśród nich nie tylko urodę charakterystyczną dla różnych regionów Gundali, ale też przedstawicieli neatian.
Widząc ich Neva i Zenet, natychmiast ustąpili pola Glenn’owi sądząc, że jako mag prędzej się z nimi dogada. Poeta mógł jednak zrobić niewiele. Zdawać by się mogło nawet, że jego pochodzenie stawia go na gorszej pozycji od reszty. W końcu to szlachta najbardziej piętnowała magów, którymi ledikanie niewątpliwie byli. Wielu z naznaczonych jasno dawała do zrozumienia, że przyjaciele Rena są intruzami. Wystarczył jeden niewłaściwy ruch by pożegnać się z życiem, dlatego drużyna się poddała, nie protestując nawet, gdy gdzieś zabrano Krawlera, a ich zamknięto. Gundalianie mogli jedynie czekać na niepewną przyszłość.
— Jess, jak i tak nie masz co robić, to załatw coś do jedzenia — mruknęła znudzona Zenet, z braku lepszego zajęcia, bawiąc się włosami śpiącego Vidama.
Gundalianin ponownie westchnął, nie siląc się tłumaczenie, że nie czuje się osobą, której by wygnańcy chcieli słuchać. Wcześniej nie zaprotestował, więc musiał trzymać się niewerbalnie przyznanej mu roli.
Sama jego obecność na niższym piętrze, zwróciła uwagę strażników, chodź poeta śmiał twierdzić, że w żaden sposób nie dał znać o swojej obecności.
— To takie urocze jak początkujący nie kryją aury, co nie Rion? — odezwał się jeden z gundalian, pytając o poparcie towarzysza. Tamten jednak go całkowicie ignorował, skupiony na następnym ruchu w jakieś grze. Bardziej gadatliwego strażnika to nie zraziło. Mężczyzna zbliżył się do zdezorientowanego Glenna, bacznie się mu przyglądając.
— Ktoś tu dostał nasze magiczne kamyczki.
— Shiro, skończ robić z siebie debila i daj dzieciakowi spokój — odezwał się drugi gundalianin, robiąc jakiś ruch i rozdając kolejne karty.
— Łał, Rion Krawler raczył się odezwać — rzucił sarkastycznie Shiro. — Już myślałem, w ogóle gęby nie otworzysz.
— Nie mam zwyczaju prowadzić nieistotnych rozmów, tym bardziej z idiotami — odgryzł się tamten, nie okazując żadnych emocji.
— Nie chcę panom przeszkadzać — do rozmowy wtrącił się szlachcic. — Jednakże chciałbym poprosić o jedzenie dla mnie i moich towarzyszy. Jeśli to możliwe to chcielibyśmy też wiedzieć co się dzieje z Renem. — Pytając o przyjaciela, Jessy skierował spojrzenie na mężczyznę noszącego to samo nazwisko co generał.
— Ren jest w dobrych rękach i za kilka dni wydobrzeje. Zanim spytasz, tak, jestem jego przybranym ojcem — Rion odpowiedział na niezadane pytanie, a
drugi strażnik w międzyczasie wyszedł.
— Domyślam się... Co to za gra? — zapytał poeta, nie chcąc doprowadzić do niezręcznej ciszy.
Krawler wskazał mu miejsce naprzeciwko siebie i zaczął tłumaczyć zasady. Po krótkim czasie do gundalian dołączyła również zniecierpliwiona Surrow, która ową grę znała. W ten sposób rozpoczęła się naprawdę wciągająca partia.
*Patronus - istota magiczna, której celem istnienia jest wspieranie swojego pana. Powstaje, gdy ktoś nawiąże bliska relację ze stworzeniem zdolnym do posługiwania się mocą. Jego siła zależy od tego z jakiej istoty powstał i jak silne związany jest ze swoim mistrzem, przez co zdarza się, że pomniejsze istoty zostają bakuganami. Czasem w patronusy zmieniają się wymyśleni przyjaciele i bywa, że stworzenie to zmieni mistrza przechodząc na kolejne pokolenie.
**Skrzydła posiadają jedynie wprawieni magowie i to nie wszyscy.
***Gundaliańskie dzieci mniej więcej do dwudziestego roku życia wyglądają na dwa razy młodsze niż są. Mentalnie są nieco dojrzalsze niż wskazuje na to ich wygląd.
Ren w momencie znalezienia go przez Riona, ma sześć lat, wygląda na trzy, a zachowuje się jak cztero lub pięciolatek.
**** Po ukończeniu przez gundalianina dwudziestego roku życia, starzeje się on z wyglądu o rok, w przeciągu około pięciu i pół roku. Jednak im ktoś jest starszy tym trudniej na tej podstawie określić jego wiek, dlatego gundalianie kierują się przy tym praktycznie tylko wzrostem. Członkowie tego narodu dożywają nawet 470 lat, rosnąc przez całą długość swojego życia. (Dlatego Nurzak jest tak wysoki)
*****meriasa - gundaliański odpowiednik melisy.
Rozpiska wieku części gundalian którzy pojawili się w opowiadaniu:
— Dayna — szepnęła nagląco zaczajona obok niej gundalianka. Dzierżąc pewnie włócznie była gotowa do ataku, tak samo jak worg, czekający obok nich.
Nakreślony naprędce plan działania był prosty.
Wybuchająca strzała, miała zdezorientować demona, dając czas by włóczniczka i wilkor mogli do niego dopaść. Przy odrobinie szczęścia, Dayna powinna trafić wendigo jeszcze kilka razy.
Łuczniczka westchnęła i naciągnęła ponownie cięciwę. Strzała ze świstem przecięła powietrze. Eksplodowała. Potwór zachwiał się, lecz tylko na chwilę odwróciło to jego uwagę. Gdy się otrząsnął, wilczur był już przy nim. Alfa z impetem uderzyła w przeciwnika. Bestie przetoczyły się po ziemi i z dzikim warkotem natarły na siebie. Powietrze przecięły kolejne strzały. Część chybiła, a przewaga mniejszego zaczęła się ujawniać. Wendigo był wolniejszy. Zawył, czując włócznie w swojej łapie. Kłapnął szczekami na oślep. Chybił. Wilkor wpił się w jego kark. Demon wyszarpnął się gwałtownie, kosztem płatu własnej skóry. Nie miał innego wyjścia. Uciekł.
— Zostań — szybkie polecenie, powstrzymało wilkora przed pogonią.
Stworzenie z obrzydzeniem wypluło skórę wendigo i rozłożyło się wygodnie na ziemi, pozostając czujnym. Drugi demon mógł wrócić, a on nie miał ochoty dłużnej z nim walczyć. Wilk zerknął też na swoją zaklinaczkę, ciekaw czy otrzyma kolejne polecenia.
•••
Dayna podbiegła do Rena i odetchnęła z ulgą, przekonawszy się, że gundalianin żył. Mimo to dziewczyna musiała sprawdzić jak wiele szkód wyrządził mu potwór. Położyła dłoń na torsie Krawlera i zamknęła oczy. Tak jak uczyła ją ciotka, skupiła się, posyłając odrobinę energii w głąb jego ciała. Moc rozlała się wzdłuż mięśni, pozwalając mentalnie dostrzec ich strukturę. Wniknęła głębiej i dopiero wędrując po kościach odnalazła obrażenia. Połamane żebra. Prócz nich neatianka wyczuła też echo utkanego na piętce zaklęcia. Było zbyt słabe by ochronić generała, lecz z pewnością zneutralizowało część siły demona.
— Co on by bez ciebie zrobił, Linehalt — szepnęła i utkała zaklęcie, które unieruchomiło młodzieńca. Skończywszy, ściągnęła wilczą czaszkę z głowy i otarła pot z czoła. Nie lubiła, gdy włosy lepiły się jej do twarzy.
Jak na neatiankę przystało, Dayna sprawiała wrażenie delikatnej i wątłej, a jej zielone oczy pozbawione były białek i źrenic. Tylko kolor włosów dziewczyny znacząco odbiegał od typowego kanonu urody. Tylko nieliczni mieszkańcy Neati mogli pochwalić się tak ciemnymi, brązowymi włosami.
— Manami, co z resztą? — zapytała łuczniczka.
— Żyją, jeden rzyga — odparła od niechcenia gundalianka, widocznie nie interesując się przyjaciółmi Rena.
— Dzięki za współczucie — mruknął sarkastycznie Neva, nadal trzymając się za brzuch.
Wygnana wzruszyła ramionami, w przeciwieństwie do przyjaciółki, nie ściągając swojej maski. Była wysoka i wysportowana, przez co sprawiała wrażenie zdolnej do samodzielnego rozprawienia się z demonem. Bez wątpienia gundalianka była też od nich wszystkich starsza. Tylko kolor włosów dziewczyna miała łudząco podobny do Leny, lecz nią na pewno nie była.
— Niedługo przybędzie wsparcie — poinformowała wszystkich Dayna, wypuszczając kruka z naprędce napisaną wiadomością.
— Wsparcie dla was — zauważył celnie Neva, natychmiast otrzymując od Glenna dźgnięcie w bok. — Ał, za co?
— Nawet na łożu śmierci masz zamiar rzucać ciętymi ripostami? — syknął poeta, posyłając mu gniewne spojrzenie. Nie ufał on obu wojowniczką, ale wiedział, że wszyscy są zdani na ich łaskę. Sami nie wiedzieli by nawet w którą stronę iść.
— Nie skrzywdzimy was — zapewniła neatianka, chodź wątpiła by jej uwierzyli.
•••
Lydia weszła do nie dużego pomieszczenia, przeznaczonego wyłącznie dyżurującym uzdrowicielom. Mieli tu wszystko czego mogli by potrzebować, włącznie z aneksem kuchennym, leżanką i niewielką łaźnią. Pokój ten był poniekąd centrum ich życia, a leki i jedzenie dla pacjentów przygotowywano gdzie indziej, dzięki czemu zawsze można było tutaj wypocząć.
— Herbaty? — zapytał kobietę gundalianin, również mający przerwę. Feral był szczupłym, ale dobrze zbudowanym mężczyzną. Miał też kilka blizn, w tym jedną przecinającą linię żuchwy po lewej stronie ust.
— Poproszę — neatianka posłała mu ciepły uśmiech, pytając — W bali jest czysta woda?
— Tak, ale to ostatnia partia. Dałem już znać by napełnili nam zbiornik.
— Asam, znów marudził? — neatianka nie przerywając konwersacji, weszła do pomieszczenia obok i zaczęła pozbywać się brudnych ubrań.
— To w jego kwestii jest naprawienie w końcu tego wodociągu i zabezpieczenie by nie przeciekał przy pierwszym lepszym uderzeniu. Jak tak dalej pójdzie, to nigdzie nie będzie bieżącej wody.
— Mogli by też uczyć latać gdzie indziej — stwierdziła Lydia zanurzając się w ciepłej wodzie, co natychmiast ją odprężyło. Od zawsze uwielbiała obecność swojej domeny.
— Wiesz jakie są dzieciaki — kontynuował uzdrowiciel. — Niezależnie jak daleko je zabierzesz, wrócą i będą latać między podporami. Twój Ren nie był inny.
— Ale Rozalli, częściej tu bywała — neatianka celnie dopiekła towarzyszowi.
— No po mnie bystrości nie odziedziczyła.
— Czyżby? — słowa gundalianina zakwestionowała inna uzdrowicielka, w idealnym momencie się pojawiając. — A mam ci przypomnieć osobistość jaką był twój ojciec?
— Nie musisz, kochanie, jednak twoja strona też nie jest bez winy. — Feral zaczął się sprzeczać z żoną.
Lydia odpuściła sobie dalsze uczestnictwo rozmowie, wiedząc, że małżeństwo może tak godzinami. Czasem brakło jej takiego dialogu w jej własnym związku, chociaż częściej chodziło o sam fakt rozmowy. Mąż neatianki nie był zbyt gadatliwą osobą, a wręcz odzywał się tylko wtedy, gdy uznawał to za konieczne. Mężczyzna za to, o wiele bardziej ulubił sobie drogę mentalną, często zasypując żonę setkami myśli nieukształtowanych w słowa. Ten sposób był bardziej precyzyjny, niż komukolwiek mogło by się wydawać, niestety Rion porozumiewał się tak tylko z Lydią. Nawet w tym momencie, kobieta odczuwała jego zaniepokojenie, chociaż nie była pewna czy to nie jest jej własne przeczucie.
— Neru, też odnosisz wrażenie, że stało się coś złego? — uzdrowicielka spytała pomagającego jej bakugana. Aquos o humanoidalnej postaci przyjrzał się jej uważnie.
— Już wszystko jest dobrze — odpowiedziała zagadkowo istota, co jej opiekunka skwitowała westchnieniem.
— Bardzo mnie uspokoiłaś — rzuciła ironicznie neatianka, tracąc resztę ochoty na kąpiel. Wycisnęła wodę ze swoich czarnych włosów i sięgnęła po ręcznik by się osuszyć. W między czasie nie zwróciła uwagi, że rozmowy obok ucichły, a gdy wyszła, ujrzała czekającego na nią męża i dwóch zaniepokojonych uzdrowicieli.
— Posłuchaj, Lydio — zaczęła niepewnie żona Ferala. — Wendigo połamał kilka żeber Renowi. Opatrzyłam go już, leży w siódemce. — Gundalianka starała się jak najkrócej przekazać najistotniejsze informacje, nie wiedząc, że ubiegł ją Rion ze swą myślą i faktem, który tamta pomineła.
— Dziękuję, Meler — kobieta zdecydowanie zbyt spokojnie przyjęła złą wiadomość. Nie było tajemnicą, że byłaby skłonna zabić w obronie swojej rodziny, a neatianki bywały szczególnie uparte.
— Wszystko dobrze? — spytał niepewnie Feral.
— Tak, pójdziemy do niego — Lydia uśmiechnęła się słabo i złapawszy męża pod ramię poszła do syna.
— Nie kombinuj jak się dostać do pałacu by być przy nim. — Rion bezbłędnie odgadł myśli żony — Narazisz się i sprawisz, że Ren będzie się dodatkowo martwił.
— Dobrze wiesz co z chęcią zrobiłabym osobie, która go odtruwała.
— Bardzo długą listę niewątpliwie bolesnych rzeczy. Sądzę, że młody sam ogarnie coś równie nieprzyjemnego. — Mężczyzna ucałował uzdrowicielkę w policzek, na co ona przewróciła oczami.
— Oni naprawdę grali w papier kamień nożyce, żeby wylosować kto mi to powie?
Gundalianin skinął głową w odpowiedzi.
— Wściekła, bywasz bardzo impulsywna.
Neatianka westchnęła, odsłaniając materiał grodzący wejście do pokoju, w którym leżał młody Krawler.
— Jest dobrze, kochanie — szepnęła, Lydia siadając obok gundalianina. Młodzieniec na wpół się przebudził, więc kobieta zaczęła nucić głaszcząc go uspokajająco po głowie.
Cast away your worries, my dear
For tomorrow comes a new day
Hold to me, you've nothing to fear
For your dreams are not far away
As you lay your head and you rest
May your dreams take over my love
Listen close, my son of the west
For your destiny lies above
Though the world is cruel
There's a light that still shines
In the darkest days of our lives
When all hope seems lost
And you can't find your way
Think of me as you look to the sky
Tą kołysanką neatianka często usypiała Rena, kiedy jeszcze był dzieckiem. Chodź wolałaby spędzić z nim trochę czasu, wiedziała, że będzie lepiej jeżeli młodzieniec zaśnie. Genrał Darkusa nie bardzo mógł się poruszać. Magia uzdrawiająca, wbrew wszelkim mitom, potrzebowała trochę czasu by w pełni się przyjąć w organizmie. Skutkowało to tym, że przez jakiś czas zaleczoną ranę trzeba było traktować, jak tą nie leczoną magicznie.
— Hej, Rion — zagadnęła kobieta. — Pamiętasz dzień, w którym go przygarnęliśmy?
•••
Lydia rozprawiała z Lyphionim’em o różnych aspektach magi, gdy do gabinetu mężczyzny wszedł Krawler. Początkowo zignorowała męża, sądząc, że przybył jedynie postać z boku, jak miał w zwyczaju. Jednak tym razem Rion, nerwowo przestępował z nogi na nogę, dając tym samym do zrozumienia, że ma pilną sprawę. Lecz dopiero zaciekawione spojrzenie starca nakłoniło neatiankę do spojrzenia za siebie. Zdumiała się, widząc, trzymaną przez mężczyznę, niewielką istotkę, ciasno obwiniętą własnymi skrzydłami. Wśród fioletowych piór nie dało się dostrzec ich właściciela i dopiero, gdy kobieta przejęła stworzonko, uchyliły rąbka tajemnicy. Kilkuletni gundalianek odruchowo poprawił się w ramionach Lydi i ponownie zamknął się w swoich skrzydłach.
— Jaki malutki — szepnęła uzdrowicielka. — Rion, skąd go wziąłeś?
— Znalazłem głęboko w tunelach — odparł mężczyzna. — Obok siedział jego patronus*. Twierdził, że jego rodzina poświęciła życie by go chronić i prosił byśmy zaopiekowali się chłopcem.
— To będzie niewątpliwie trudne zadanie — zauważył Lyphionim, walcząc z pokusą dokładniejszego obejrzenia skrzydeł dziecka. — Jego rodzice musieli być naprawdę silnymi magami. Pierwszy raz widzę by ktoś miał tak wcześnie skrzydła**, a to dziecko nie może mieć więcej niż sześć lat***.
— Rion, wiesz jak ma na imię? — neatianka, w przeciwieństwie do starca, była bardziej zafascynowana dzieckiem, niż jego magicznymi zdolnościami.
— Ren — zamiast Krawlera, kobiecie odpowiedział siedzący na oknie nienaturalnie wielki kruk. Istota zdawała się być częściowo niematerialna i nagle straciła kształt, by jako smuga energii przemieścić się na oparcie jednego z krzeseł.
Lydia spojrzała niepewnie na ptaka, a potem na śpiącego chłopca. Chciała przygarnąć to dziecko, mimo trudności jakie mogło sprawiać. Uzdrowicielkę zbyt mocno kusiła wizja posiadania, własnego dziecka, którego ona, będąc w związku z gundalianinem, nie mogła posiadać.
— Rion, my go przygarniemy? — spytała męża z nadzieją, a ten skinął głową. Neatianka uradowana przytuliła Ren i ukołysała go, gdy zaczął się przebudzać. Mimo tego mały obudził się i zaspanym wzrokiem powiódł po wszystkich.
— Kim jesteście? Gdzie mama? — wystraszony gundalianek, spróbował wyrwać się z ramion kobiety, która próbowała go uspokoić.
Dopiero stanowczy głos kruka, sprawił, że dziecko zamarło w bezruchu i spojrzało w jego kierunku.
— Ren, od teraz będzie opiekować się tobą pani Lydia. — Ptak ruchem głowy wskazał uzdrowicielkę. — Ja pozostanę z boku i również będę cię strzegł.
— Ale czemu? Gdzie rodzicie? Co z Yuji’m? — Chłopiec zaczął zadawać więcej pytań, coraz bardziej przy tym panikując.
— Musieli cię tutaj zostawić byś nie podzielił ich losu. — Chodź stworzenie nie powiedziało całej prawdy, Ren domyślił się co przydarzyło się jego rodzinie. Momentalnie wyrwał się z objęć i zalewając się łzami, zaczął uciekać.
Neatianka natychmiast pobiegła za nim, znajdując dziecko piętro wyżej, skulone w kącie.
— Chodź tu do mnie. — Kobieta zagarnęła gundalininka na swoje kolana i przytulając go, zaczęła nucić kołysankę, którą potem śpiewała mu dosyć często.
•••
— Które z was wymiotuje? — spytał Feral, wchodząc do pokoju gości. Chodź żadne z nich nie odpowiedziało mu na pytanie, gundalianin wiedział do kogo przyszedł. Pobladły Neva siedział skulony pod ścianą, a jego skóra błyszczała się od potu. Z pewnością dolegało mu coś więcej niż zwykła niestrawność, wywołana lękiem. Uzdrowiciel od początku podejrzewał zatrucie, ale nie mógł mieć pewności, dopóki nie dowie się więcej. Kleknął więc przy młodszym i sprawdził czy ten nie ma gorączki.
— Co ostatnio jadł i kiedy? — spytał Feral, kontynuując oględziny.
— Prowiant, który przynieśliśmy z zewnątrz. Sama przygotowywałam i na pewno wszystko było z nim w porządku — odpowiedziała Zenet, bacznie obserwując każdy ruch obcego.
— Tutaj udało nam się znaleźć jedynie Azaps Asasowaty — dodał Glenn przysiadając obok przyjaciółki. — Jednak nadal utrzymuję, że smakował jakoś inaczej.
— I wasz kolega zagarnął dla siebie całą pestkę? — gundalianin uśmiechnął się pobłażliwie, bezbłędnie odtwarzając przebieg wydarzeń.
— Skąd pan wie?
— Azaps tutaj nie rośnie — mężczyzna odpowiedział na pytanie Surrow. — Zamiast niego mamy tu roślinę, do której jest łudząco podobny.
— Mamy przez to rozumieć, że wszyscy się otruliśmy? — dopytał zaniepokojony szlachcic, na co mag pokręcił głową.
— Asasa ma jedynie trującą pestkę — zapewnił. — Jednak jeśli poczujecie się gorzej, to powiadomcie kogoś z nas. Któryś z uzdrowicieli na pewno was odwiedzi. Rozali!
— Tak, tato? — Z korytarza wyszła gundalianka o purpurowych włosach, ubrana w prostą sukienkę. Nie mogła mieć więcej niż pięćdziesiąt trzy lata, chodź ziemianie dali by jej zaledwie szesnaście lub siedemnaście.****
— Przekaż proszę Sligai’emu, by przegotował i dostarczył ziół na zatrucie Asasem oraz mieszankę z liesiosu i meriasy***** dla pozostałej dwójki.
Dziewczyna skinęła głową i pobiegła wypełnić polecenie, a uzdrowiciel wykonał niezrozumiały gest dłonią nad brzuchem Vidama, zmuszając go do zwrócenia kolejny raz zawartości żołądka.
— Dostanie odpowiednie leki i szybko wydobrzeje — poinformował Feral, wychodząc. — Przypilnujcie by chłopak nie wstawał do mojego powrotu.
•••
Jesse kolejny raz westchnął i okrążył ich tymczasowy pokój. Nie można było tego nazwać hotelem, ale nie była to również cela. Ot, proste pomieszczenie z drewnianą podłogą i kilkoma szafkami. Na wyposażeniu mieli jeszcze kilka obitych futrem poduszek, służących do siedzenia i niezbyt miękkie posłania. Chodź szlachcic spodziewał się, że trafią gorzej, ten dzień i tak go całkowicie przerastał.
Sama podróż do Podziemi, potem Lyphionim i jego oferta. Wszystko zdawało się iść dobrze, ale pojawił się demon i nagle okazało się, że nic nie jest takie jak myśleli. Wygnańców, czy jak woleli się nazywać - ledikan, wcale nie była garstka. Byli dość sporom, dobrze zorganizowaną społecznością. Mimo kościanych masek, dało się dostrzec wśród nich nie tylko urodę charakterystyczną dla różnych regionów Gundali, ale też przedstawicieli neatian.
Widząc ich Neva i Zenet, natychmiast ustąpili pola Glenn’owi sądząc, że jako mag prędzej się z nimi dogada. Poeta mógł jednak zrobić niewiele. Zdawać by się mogło nawet, że jego pochodzenie stawia go na gorszej pozycji od reszty. W końcu to szlachta najbardziej piętnowała magów, którymi ledikanie niewątpliwie byli. Wielu z naznaczonych jasno dawała do zrozumienia, że przyjaciele Rena są intruzami. Wystarczył jeden niewłaściwy ruch by pożegnać się z życiem, dlatego drużyna się poddała, nie protestując nawet, gdy gdzieś zabrano Krawlera, a ich zamknięto. Gundalianie mogli jedynie czekać na niepewną przyszłość.
— Jess, jak i tak nie masz co robić, to załatw coś do jedzenia — mruknęła znudzona Zenet, z braku lepszego zajęcia, bawiąc się włosami śpiącego Vidama.
Gundalianin ponownie westchnął, nie siląc się tłumaczenie, że nie czuje się osobą, której by wygnańcy chcieli słuchać. Wcześniej nie zaprotestował, więc musiał trzymać się niewerbalnie przyznanej mu roli.
Sama jego obecność na niższym piętrze, zwróciła uwagę strażników, chodź poeta śmiał twierdzić, że w żaden sposób nie dał znać o swojej obecności.
— To takie urocze jak początkujący nie kryją aury, co nie Rion? — odezwał się jeden z gundalian, pytając o poparcie towarzysza. Tamten jednak go całkowicie ignorował, skupiony na następnym ruchu w jakieś grze. Bardziej gadatliwego strażnika to nie zraziło. Mężczyzna zbliżył się do zdezorientowanego Glenna, bacznie się mu przyglądając.
— Ktoś tu dostał nasze magiczne kamyczki.
— Shiro, skończ robić z siebie debila i daj dzieciakowi spokój — odezwał się drugi gundalianin, robiąc jakiś ruch i rozdając kolejne karty.
— Łał, Rion Krawler raczył się odezwać — rzucił sarkastycznie Shiro. — Już myślałem, w ogóle gęby nie otworzysz.
— Nie mam zwyczaju prowadzić nieistotnych rozmów, tym bardziej z idiotami — odgryzł się tamten, nie okazując żadnych emocji.
— Nie chcę panom przeszkadzać — do rozmowy wtrącił się szlachcic. — Jednakże chciałbym poprosić o jedzenie dla mnie i moich towarzyszy. Jeśli to możliwe to chcielibyśmy też wiedzieć co się dzieje z Renem. — Pytając o przyjaciela, Jessy skierował spojrzenie na mężczyznę noszącego to samo nazwisko co generał.
— Ren jest w dobrych rękach i za kilka dni wydobrzeje. Zanim spytasz, tak, jestem jego przybranym ojcem — Rion odpowiedział na niezadane pytanie, a
drugi strażnik w międzyczasie wyszedł.
— Domyślam się... Co to za gra? — zapytał poeta, nie chcąc doprowadzić do niezręcznej ciszy.
Krawler wskazał mu miejsce naprzeciwko siebie i zaczął tłumaczyć zasady. Po krótkim czasie do gundalian dołączyła również zniecierpliwiona Surrow, która ową grę znała. W ten sposób rozpoczęła się naprawdę wciągająca partia.
~~
*Patronus - istota magiczna, której celem istnienia jest wspieranie swojego pana. Powstaje, gdy ktoś nawiąże bliska relację ze stworzeniem zdolnym do posługiwania się mocą. Jego siła zależy od tego z jakiej istoty powstał i jak silne związany jest ze swoim mistrzem, przez co zdarza się, że pomniejsze istoty zostają bakuganami. Czasem w patronusy zmieniają się wymyśleni przyjaciele i bywa, że stworzenie to zmieni mistrza przechodząc na kolejne pokolenie.
**Skrzydła posiadają jedynie wprawieni magowie i to nie wszyscy.
***Gundaliańskie dzieci mniej więcej do dwudziestego roku życia wyglądają na dwa razy młodsze niż są. Mentalnie są nieco dojrzalsze niż wskazuje na to ich wygląd.
Ren w momencie znalezienia go przez Riona, ma sześć lat, wygląda na trzy, a zachowuje się jak cztero lub pięciolatek.
**** Po ukończeniu przez gundalianina dwudziestego roku życia, starzeje się on z wyglądu o rok, w przeciągu około pięciu i pół roku. Jednak im ktoś jest starszy tym trudniej na tej podstawie określić jego wiek, dlatego gundalianie kierują się przy tym praktycznie tylko wzrostem. Członkowie tego narodu dożywają nawet 470 lat, rosnąc przez całą długość swojego życia. (Dlatego Nurzak jest tak wysoki)
*****meriasa - gundaliański odpowiednik melisy.
Rozpiska wieku części gundalian którzy pojawili się w opowiadaniu:
Postać
|
Wiek faktyczny
|
Wygląda na lat:
|
Ren Krawler
|
77
|
21
|
Jesse Glenn
|
86
|
23
|
Zenet Surrow
|
73
|
20
|
Neva Vidam
|
67
|
19
|
Mason Brown
|
74
|
20
|
Lena Isis
|
80
|
21
|
Rozali
|
53
|
16-17
|
Lyphionim
|
384
|
?
|
Nuzak
|
318
|
?
|
~~
W końcu udało mi się przebrnąć przez ten nieszczęsny szósty rozdział i tu pragnę podziękować Joanne, bez której pomocy bym go nie zdołała skończyć.
Specjalnie dla Ciebie mam arta z Glenn'em.
Specjalnie dla Ciebie mam arta z Glenn'em.
Jeszcze raz dziękuję!
Jeśli któraś z tych moich definicji byłaby nie do końca jasna, to postaram się w komentarzach naprostować co miałam na myśli.
Do zobaczenia!
Jeśli któraś z tych moich definicji byłaby nie do końca jasna, to postaram się w komentarzach naprostować co miałam na myśli.
Do zobaczenia!
Matulu to Renik jest taki stary? ;-;
OdpowiedzUsuńJess: A Nuzak? xD
On to mógłby z Reiko na herbatki latać xD
Aki: Wybuchające strzały, wendigo,wilkory, nic tylko iść i zwiedzać xDD
Jess: Ettoo możemy policzyć tej meriasy? Zenkowi się przyda spooora dawka xD
Aki: Wstrzykniemy mu do żył *.* *odpala paralizator i uśmiecha się szeroko*
Także ten...wreszcie udało mi się skomentować, jestem dumna, że napisałam, ślę taczki weny i czekam na next ^^
Pozdrawiamy ;*
*pożyczyć meriasy (#klawiatura)
Usuń**napisałaś xDD
Sądzę,że jak zapytamy wujka Lypho to znajdzie się coś lepszego.
Usuń*Szeptem: Jesteś pewna, że nie lepiej go otruć?
I szczerze mnie bardziej tyra fakt, że w drużynie Rena mają między sobą co niektórzy po dwadzieścia lat różnicy XD
Ren 😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍
OdpowiedzUsuńMiju: nowe zauroczenie
Ren 😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍
Beta: To choroba
Ren 😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍😍
Omega: My znikamy to jest makabryczne zauroczenie
Ej to on tu jest tak bardzo stary!!!
Ha, jestem z siebie dumna! Wreszcie ruszyłam swoje cztery litery i przeczytałam wszystkie rozdziały! *aura dumy i spełnienia* A jakoże Ren to moja ulubiona postać z Najeźdźców na pewno pozostanę tutaj na dłużej ^^
OdpowiedzUsuńKel: ale paczaj jaki on tu est stary
Meg: Ale jak dobrze się trzyma!
Idzcie wy jeszcze spać bo gadacie bez sensu >.>"
Meg: My zawsze gadamy bez sensu, mamy to po tobie c;
*wywraca oczami* Dobra, łeb mnie nawala więc powiem jeszcse tylko tyle że czekam na next, opowiadanie świetne, rysunki też (*.*) iiii czekamy na nexty!
Ślemy wenę w czekoladkach
❤❤❤❤❤❤❤❤❤